Wojna w kosmosie

A osobną uwagę zasługują „nadbolidy“ o masie wielu ton, które od czasu do czasu atakują Ziemię. Te, pokonawszy opór atmosfery, zachowują resztki pierwotnej kosmicznej energii ruchu i zarywaj ą się głęboko w teren, dając początek tzw. kraterom kosmicznym, z których każdy stanowi grób dużego meteorytu. Nawet i one rozbijają się zazwyczaj na części, na skutek „zderzenia“ ze zgęszczonymi na swej drodze gazami. Blask nadbolidu w chwili spadku przewyższa nieraz blask Słońca. Słup kurzawy, wysoki na parę kilometrów, wzbija się w górę i jest widoczny nieraz przez dobę. Teren ulega zupełnej dewastacji, a niekiedy nawet spaleniu. Potężna detonacja bywa słyszana w promieniu paruset kilometrów. Sejsmografy odnotowują wstrząsy skorupy ziemskiej nieraz na całej Ziemi. Widowisko, jakie przy tym powstaje, przypomina wybuch bomby atomowej.

Pod względem naukowym dobrze zbadany został przez uczonych radzieckich nadbolid spadły dn. 11 lutego 1947 r. w kraju Ussuryjskim, na północno-wschodnim cyplu Azji. Ważył kilkaset ton; mimo to „rozbił się“ o atmosferę ziemską, tworząc w terenie szereg lejów kosmicznych, o średnicy kilkunastu metrów. Zawierał 92% żelaza oraz 6% niklu.

Bryła o średnicy ok. 50 metrów spadła przed tysiącami lat w Arizonie w Canion Diablo, tworząc krater o średnicy 1800 m.

Na 40 000 ton ocenia się słynny meteor syberyjski, który dh. 30 czerwca 1908 r. osadził się w Syberii na północ od miasta Jenisjejsk, żłobiąc szereg lejów w terenie zamarzłym stale na głębokość 25 metrów. Największy jednak ładunek kosmiczny kryje prawdopodobnie jezioro Bosumtwi, o średnicy 8 km, na zachodnim wybrzeżu Afryki. Przypuszcza się, że jest to grób małej planetoidy, która przypadkowo wtargnęła kiedyś w sferę aktywności Ziemi i została przez nią zaanektowana na zawsze. Definitywnie sprawę mogą wyjaśnić w przyszłości głębokie wiercenia w sąsiedztwie tego krateru.

A teraz zapytajmy jaka jest geneza meteorów. Legitymację danego meteoru, do której można zajrzeć w czasie krótkich chwil jego spadku, stanowi jego prędkość względem Ziemi, którą nauczono się wyznaczać.

Nauka daje tu dość jasną odpowiedź. Te meteory, które atakują nas z prędkością względem Słońca mniejszą niż 42 km/sek, są niewątpliwie stałymi mieszkańcami układu planetarnego (meteory planetarne) i reprezentują prawdopodobnie resztki tworzywa, z którego kiedyś powstał nasz układ słoneczny. Inne, nadbiegające z prędkością większą od wymienionej granicznej, są „gośćmi z zaświatów“, przybyszami z głębin Drogi Mlecznej. Mają za sobą długie wieki wędrówki po zimnych i mrocznych przestrzeniach międzygwiezdnych naszej galaktyki. Mogłyby nam wiele opowiedzieć, gdybyśmy lepiej znali ich mowę. Zowią się meteorami kosmicznymi.

I tu nowy kłopot, tym razem dla „astronautyków“, którzy coraz śmielej planują podróże międzyplanetarne na wehikułach, wyposażonych w rakiety, popędzane odpowiednio dozowaną energią atomową. Jest jasną rzeczą, że taki wóz międzyplanetarny, pozbawiony pancerza atmosfery, po zetknięciu się z meteorami, musiałby ulec zniszczeniu. Bez kierownictwa i napędu, błąkał by się odtąd po wszystkie czasy jako bezwładne, samodzielne ciało niebieskie, posłuszne prawom mechaniki. Toteż ewentualny pilot wozu międzyplanetarnego winien być astronomem-specjalistą, który by nie tylko umiał szybko obliczać drogę swego pocisku, lecz zarazem, przy pomocy „echa radarowego“, omijać niewidoczne prądy i roje meteorów, jakie w liczbie wielu tysięcy okrążają naszą gwiazdę dzienną.