Wojna w kosmosie
Od miliardów lat trwa wojna w kosmosie. Każdej doby sto pięćdziesiąt milionów pocisków razi glob ziemski. Zużycie „amunicji“ wynosi więc 2 000 pocisków na sekundę. „Obstrzał“ nie ustaje ani na chwilę. Ta artyleria kosmiczna rozporządza różnokalibrową bronią, począwszy od drobnych pyłków, ważących ułamki miligrama, aż do brył wielotonowych. Na szczęście te ostatnie należą do rzadkości, nieustanny „ogień“ podtrzymywany jest głównie przez drobne pociski.
Jeżeli zważymy, że energia kinetyczna tych ciał jest olbrzymia ze względu na ich prędkość, dziwny się wyda fakt, że ludzkość z tej opresji wychodzi niemal bez strat, a tysiące pokoleń żyje bezkarnie wśród ustawicznego „nalotu“, przy zupełnej zarazem bierności. Jakaż jest zatem broń odporna?
Oto tak iluzoryczna pozornie atmosfera ziemska stanowi nasz pancerz ochronny, o grubości około 1000 kilometrów. Gazy
atmosfery, zgęszczone na drodze lecącego z kosmosu pocisku, stanowią coś w rodzaju płyty pancernej, wielki parasol Ziemi, chroniący ją przed pozaziemskim ognistym deszczem. Ona to już w górnych warstwach (jo-nosferze) chwyta drobiny pyłu kosmicznego ważące ułamki miligrama i spala je „na poczekaniu“ na ciała lotne. Astronom obserwujący niebo przez lunetę, odnotowuje wtedy w swym zeszycie: „przelot meteoru przez pole widzenia“.
Podobny los, unicestwienia przez atmosferę ziemską, spotyka również nieco większe bryłki materii, ważące po kilka miligramów, czy gramów. Efekt jest tu nieco okazalszy. Powstałe „gwiazdy spadające“ dostrzegane są gołym okiem, w postaci krótkich błysków przeszywających firmament. Większe natomiast meteory, począwszy od masy ułamków kilograma, już nie giną tak łatwo. Dzięki swej znacznej energii kinetycznej docierają dość głęboko w atmosferę ziemską do dalszych warstw stratosfery, dając efektowne zjawisko „kul ognistych“, zwanych także bolidami. Zapalają się one nagle i nieoczekiwanie na niebie. Najpierw świecą barwą zieloną (w jonosferze) potem czerwoną (w stra-tosferze, wobec obecności tlenu). Blaskiem pozornym przewyższają najjaśniejsze planety, pozostawiając zazwyczaj za sobą z wolna gasnący świetlny ślad. Głowa ich skrzy się od odpryskujących iskier, spadających ku Ziemi. Niekiedy zjawisku towarzyszy detonacja podobna do grzmotu. Z reguły 90% masy takiego bolidu spala się w atmosferze ziemskiej, reszta zahamowana niemal zupełnie w swym biegu na wysokości kilkunastu kilometrów, poczyna wolno spadać ku powierzchni Ziemi ruchem jednostajnie przyśpieszonym, już tylko pod wpływem jej przyciągania. Zarywa się płytko w teren i bywa czasem odnajdywana. Meteor po „wylądowaniu“ zmienia (w nauce) nazwę, zowiąc się odtąd meteorytem. Jest z reguły ob-topiony na swej powierzchni wskutek wysokiej temperatury, powstałej przez tarcie o cząsteczki gazów atmosferycznych. Meteoryty mają na ogół podobną budowę chemiczną, jak skorupa ziemska z tą różnicą, że obfitują w rodzime żelazo, które na Ziemi nigdy nie występuje. Są to jedyne ciała niebieskie, które możemy dotknąć ręką i badać laboratoryjnie. Co do reszty kosmosu, to mimo całej naszej wiedzy astronomicznej jesteśmy tu jedynie biernymi widzami i niemymi świadkami jego życia.