Partenogeneza – dzieworództwo
Twarz inżyniera wydłużyła się wyraźnie. Oczy zmatowiały. Było mi go już serdecznie żal. Ostygłam w swym zapale dyskusyjnym. Zamilkłam i ja z kolei. Milczenie przerwał mój mąż. Jest przyrodnikiem i ma złote serce. Zresztą, jako mężczyzna, chciał lojalnie, choć wbrew swemu własnemu interesowi poprzeć stanowisko mężczyzny.
— Wszystko to prawda, ale dla przedstawienia sprawy zupełnie zgodnie z rzeczywistością trzeba stwierdzić, że zjawisko powstawania osobników męskich z jajek niezapłodnionych jest u pszczół zjawiskiem prawie wyjątkowym. Fakt dzieworództwa został stwierdzony nie tylko u pszczół, ale i u wielu innych gatunków owadów, m.in. u różnych mszyc i motyli. I tu również przeprowadzono liczne badania. Wynik tych badań usprawiedliwiałby raczej zadowolenie ojców, którzy, jak Pan, mogą powitać znajomych radosnym okrzykiem: „Mam syna!“
Inżynier odwrócił się gwałtownie ku memu mężowi. Twarz mu się wygładziła. Pojawił się na niej nieznaczny wprawdzie, ale tym niemniej dostrzegalny już uśmiech.
— A więc nie wszędzie jest tak, jak u pszczół?
— Nie! Wręcz przeciwnie. Badania, przeprowadzone na mszycach, które można spotkać na sosnach, wykazały, że samice ich rozwijają się z jaj niezapłodnionych. Dla powstania samca konieczny jest udział nasienia męskiego, gdyż rozwija się on wyłącznie z jaja zapłodnionego.
Inżynier Zawistowski promieniał. Jak większość ludzi, chętniej podejmował argumenty, które umacniały jego stanowisko, przechodząc do porządku dziennego nad faktami, które stanowisko to podważały.
— A widzi Pani! Chciała mnie Pani zgnębić Widocznie złośliwość jest również cechą, właściwą kobietom. Chciała mi Pani wyraźnie popsuć przyjemność, że mam syna. Pani pszczoły są wyjątkami i to na pewno bardzo nielicznymi wyjątkami, potwierdzającymi ogólną regułę, że dla powstania męskiego potomka konieczny jest wydatny udział tworzywa ojcowskiego, znacznie wydatniejszy, niż dla zapoczątkowania zwykłych dziewczynek.
Spojrzeliśmy na siebie z mężem.
— A Smuklik Halictus? — szepnęłam.
Mąż uśmiechnął się porozumiewawczo. Tak, ma rację. Nie będę psuła znowu dobrego nastroju szczęśliwego ojca. Nie powiem nic o tej dość rozpowszechnionej dzikiej pszczole samotnicy z gatunku Halictus czyli Smuklik, o której przedziwnych zwyczajach nieraz rozmawialiśmy z mężem. Zastanawiało nas, że u owadów tych z jaj zapłodnionej samiczki, która przezimowała szczęśliwie w zupełnej samotności, rozwija się nowe pokolenie, złożone z samych osobników rodzaju żeńskiego. Te zrodzone na wiosnę samiczki nie mogą zaznać rozkoszy małżeńskich, gdyż zeszłoroczne samce wyginęły doszczętnie przed zimą, a nowe jeszcze się nie narodziły. Mimo to dziewicze samiczki przystępują do składania jajeczek, a z tych niezapłodnionych jajeczek rozwija się liczne potomstwo, wśród którego obok młodziutkich samiczek jest również duża ilość samców, które znów współdziałają w dalszym procesie rozmnażania.
Zamyśliłam się nad tajemniczymi szlakami, którymi przyroda dąży do utrzymania gatunku.
Inżynier Zawistowski musiał zauważyć naszą niemą rozmowę małżeńską. A może zastanowiło go moje milczenie. Przestał tokować na temat niewinnego obiektu naszej dyskusji. W oczach pojawił się znów cień zaniepokojenia.
— A jak ta sprawa przedstawia się u ludzi? — zapytał głosem, w którym dźwięczała obudzona ponownie wątpliwość.
— O, to znów byłaby dłuższa historia. W każdym razie już chociażby ze względu na fakt, że płeć męska występuje u ludzi procentowo rzadziej, niż żeńska, może Pan być naprawdę dumny, że syn Pana będzie jednym z tych, którzy zapobiegają dalszemu, jeszcze poważniejszemu zachwianiu równowagi między obu płciami. Życzę też Panu z całego serca, żeby za rok powitał Pan nas znowu radosnym okrzykiem „Mam syna!“, a Pana małemu synkowi życzę równie serdecznie, aby wyrósł na dzielnego mężczyznę i był również ojcem wielu dzielnych synów. Niech Pan tylko pomyśli, jak zupełnie inaczej układałyby się stosunki, gdyby kobiety stanowiły mniejszość, a przynajmniej, gdyby nie musiały wkładać tyle wysiłku najpierw dla zdobycia mężczyzny, a potem dla utrzymania go przy sobie.
Inżynier Zawistowski nie słuchał już moich filozoficznych rozważań. Oblicze tego urodzonego optymisty rozchmurzyło się zupełnie. Potrząsnął moją ręką z taką energią, że mnie samą opanowały wątpliwości. Może jednak słusznie jest dumny z syna, jako tworu swej stuprocentowej męskości?
Na molo ukazała się jakaś nieznana mi para ludzi. Inżynier Zawistowski puścił pośpiesznie moją rękę. Rzucił się ku nadchodzącym.
— Mam syna! — wołał do nich z daleka.